Materiały o legendach, związanych z Siemonią, zebrali i opracowali uczniowie Szkoły Podstawowej w Siemoni :
Aleksandra Lazar, Karolina Pławska, Wojciech Tabiś i Przemysław Załucki (absolwenci roku 1996/97)
i Andrzej Kańtoch (absolwent roku 1997/98)
Legenda o powstaniu Siemoni.
Dawno, dawno temu, miejsca, w których dzisiaj mieszkamy porastał gęsty las. W takim właśnie lesie mieszkała kiedyś mądra baba zielarka - Siemieniucha. Swoimi ziołami potrafiła leczyć różne choroby, dlatego tez wielu ludzi zwracało się do niej o pomoc. Były to bowiem czasy, gdy o lekarzach nikt jeszcze nie słyszał.
Wieść o cudownych właściwościach ziół Siemieniuchy szybko rozeszła się i dotarła aż w okolicy dzisiejszego Siewierza, gdzie żył zamożny pan imieniem Siewior. Człowiek ten miał wielkie zmartwienie, gdyż mimo bogactwa i władzy, nie posiadał potomka, któremu przekazał by wszystko to, co miał. Tak więc i ów władyga udał się do Siemieniuchy, a ona pomogła mu tak skutecznie, że w końcu doczekał się upragnionego syna.
Z radości i na pamiątkę tego wydarzenia założył w pobliżu chaty Siemieniuchy osadę, którą nazwał od jej imienia Siemonią.
Legenda o dzwonach z siemońskiego kościoła.
Dawno, dawno temu u źródeł Jaborznika (Jaworznika, płynącej do dziś rzeczki, było duże, sławne z jarmarków miasto zwane Jabórz, z pierwszym wg. podania, kościołem chrześcijańskim. Za pychę i zepsucie jego mieszkańców, zapadło się ono na 100 lat pod ziemię. W miejscu zaś, gdzie znajdował się kościół, utworzył się kurhan (pagórek).Kiedy zbliżał sie już koniec kary, wsród lasu z ziemi wyłonił się wierzchołek wieży kościelnej z błyszczącym krzyżem. Zobaczywszy to pasterka z Twardowic zdumiona zawołała - 'a cóż to za dziwo tak się świeci?". Tym nieszczęsnym zawołaniem, pogrążyła miasto z powrotem na kolejne 100 lat w ziemi.
Płynął czas i mijały wieki. Pasterze pasący bydło na zboczach Sroczej Góry, podczas zabawy, w piasku dokopali się do sznurów. Kiedy zaczęli za nie ciągnąć, pod ziemia odezwały się...dzwony. Zbiegli się ludzie i wyciądnęli dwa dzwony, z których jeden oddano do kościoła w Siemoni , drugi zaś do Sączowa.
O północy odezwał się dzwon w Siemoni, potem oderwał się z wieży i poleciał na Sroczą Górę , okrutnie jęcząc po drodze. Z impetem uderzył w grunt i wbił się w ziemię, pozostawiając głęboki ślad. Nazajutrz wyciągnięto ponownie dzwon i zawieszono w kościele, lecz o północy znów "powędrował " w okolice Podmłynia.
Historia ta powtarzała się trzykrotnie. Zaniechano więc ponownego sprowadzenia dzwonu. Ponoć leży tam do dziś. Jedynie dzwon w Sączowie jest dotychczas nie naruszony.
Legenda o powstaniu Łubianek.
W bardzo dawnych czasach na wzgórzu zwanym dziś Łubianki, u stóp którego leży osada, stała pogańska świątynia zwana chramem. Pewien, dzielny rycerz, walcząc w obronie wiary chrześcijańskiej z bałwochwalcami zgromadzonymi wokół świątyni, wystrzelawszy cały zapas strzał, chwycił za łubie (kołczan) i broniąc się nim do ostatnich sił, dotarł w końcu do wnętrza chramu. Tam zwalił posąg bożka, a potem chwyciwszy palącą się głownię z ołtarza wiecznego ognia, podpalił świątynię - sam ginąc w płomieniach.
Od tego czasu górę nazwano Łubianką, zaś osadzie leżącej u jej stóp nadano miano Łubianki.
Legenda o płaczących kamieniach z Łubianek.
Na okolicznych pagórkach widnieją gdzieniegdzie kamienie mające tę niezwykłą właściwość, że w południe pokrywają się kroplami rosy. Z tego też powodu nazywane są przez miejscową ludność "płaczącymi". Są to ponoć kamienie wprost z Łysej Góry w Górach Świętokrzyskich, gdzie w czasach pogańskich stała świątynia bożka Lela Polela. Z chwilą , gdy wiara chrześcijańska dotarła w te okolice, wypierając pogaństwo, z rozkazu Lela Polela - bogini śmierci Marzanna, kamieniami uzbieranymi na Łysej Górze siała śmierć wśród dawnych wyznawców, którzy się ochrzcili.
Zginęło mnóstwo ludzi od tych głazów, również w okolicy Łubianek, a kamienie, które spowodowały niewinną śmierć nowych chrześcijan, do dziś czynią pokutę, oblewając się raz na dzień, łzami serdecznego żalu.
Legenda o kochankach z Myszkowic.
W głębokim jarze wyżłobionym przez lodowiec rozłożyła się wioska Myszkowice - gniazdo rodowe Myszkowskich herbu Pilawa. Właśnie tutaj, w okolicach ruin dworku modrzewiowego można natknąć się na widmową parę kochanków. On - ubrany w żupan, przypominający strój renesansowego dworzanina, ona - w białej sukni, z płowym warkoczem, wspiera się na jego ramieniu. Pojawieniu się zjaw towarzyszy złowieszczy szum okolicznych drzew i szczęk białej broni oraz rżenie koni.
Około 1655 r. na dworek, pod nieobecność właściciela majątku napadły wojska szwedzkie. Wychowanica pana Myszkowskiego, zaręczona z zarządcą majątku "wpadła w oko" dowódcy oddziału szwedzkiego. Mimo obietnic, próśb i gróźb nie chciała ani dobrowolnie, ani siłą zgodzić się na wyjazd ze Szwedami. Rozsierdzony tym oficer kazał rozsiekać narzeczonego, a związaną brankę załadowano na wóz. Po kilku dniach na wozie pozostało już tylko martwe ciało pięknej panny.
Od tej pory połączona w tak tragiczny sposób para "wraca " w okolice dworku a"odważni"mogą ją ujrzeć w czasie pełni księżyca.
Może to właśnie na tę pamiątkę, na marmurowej płycie w lasku bukowym obok dworu po dziś dzień widnieje napis "Amor omnia vincit" - co znaczy "Miłość wszystko zwycięża".