Drukuj

Na początek:

Bardzo wzruszająca historia oświęcimskiego dziecka, odebranego matce przez Niemców, w obozie koncentracyjnym Auschwitz, któremu po wielu latach dane było odnaleźć swoją biologiczną matkę.

Materiał przygotowany został w oparciu o artykuł w "Życiu na gorąco" , oraz na podstawie informacji i zdjęć z prywatnego archiwum Pana Michała Kuny ( za co serdecznie dziękujemy).


Zaprezentowana historia,  to nie tylko powrót do tragicznej przeszłości, ale także dowód na to, że dramaty wywołane wojną są nadal żywe, nawet 70 lat po jej zakończeniu.


Historia prawdziwa - ludzkie losy.


Dzieciństwo Gienadija nie zaczęło się najlepiej. Urodził się we wsi pod Witebskiem kilka miesięcy przed wypowiedzeniem przez Niemcy wojny Związkowi Radzieckiemu. Jego ojca zmobilizowano, ślad po nim zaginął ( poległ pod Kaliningradem miesiąc przed końcem wojny). Gienadij z matką Zinaidą ukrywali się w lesie. Złapano ich i pół roku spędzili w więzieniu w Witebsku (bowiem mieszkańców wioski oskarżono o pomoc partyzantom).

We wrześniu 1943r. znaleźli się w transporcie do obozu zagłady w Auschwitz. Miesiąc później synka Zinaidy umieszczono w osobnym baraku. Czasem w nocy, kuląc się z zimna na drewnianej pryczy, zastanawiał się czy jego matka jeszcze żyje? I utwierdzał się w przekonaniu, że gdyby żyła, to na pewno starała by się go odnaleźć. Czy płakał ? Nie. Dzieci obozowe nie potrafiły płakać.

Z obozu zapamiętał niewiele: drewniane prycze i ludzi w białych fartuchach ( lekarzy przeprowadzających eksperymenty medyczne na więźniach), których bardzo się bał. Momentu, kiedy rozdzielono go z matką..... Nie, tego nie zapamiętał.

Po wyzwoleniu obozu w styczniu 1945r. z grupą dzieci, które przeżyły, trafił do prewentorium w Harburtowicach ( kilka dni wcześniej jego matkę wywieziono do obozu w Bergen-Belsen). Potem do domu dziecka w Buczu. Jedna z wychowawczyń - Halina (Helena ?) Gruszczyńska, szczególnie troskliwie się nim zaopiekowała. Myślała nawet o adopcji Gieńki, ale w końcu do tego nie doszło, a on trafił do kolejnego domu dziecka.

W domu dziecka - Gieńka w środku.

Gdy zaczynał naukę w technikum, wyrobił sobie metrykę. Nazwisko "pożyczył " od swej troskliwej opiekunki, swojego rodowego niestety nie zapamiętał. A imię Eugeniusz wybrał dlatego, że po zdrobnieniu przypominało jego  prawdziwe. W taki oto sposób stał się Eugeniuszem Gruszczyńskim - Polakiem.


Minęło kilka lat, Eugeniusz, student Politechniki Szczecińskiej, odwiedził Muzeum Auschwitz-Birkenau i obejrzał film nakręcony w dniu wyzwolenia obozu. I ten kadr - dziecko niesione na rękach przez więźniów. Tym dzieckiem był on. Tego dziecka od dawna poszukiwał Tadeusz Szymański - kustosz muzeum. Eugeniusz podał mu swój numer obozowy i prosił o odszukanie matki.

W 1965r. był już asystentem na uczelni, gdy przyszedł list. Od matki. Odnalazła go po 20 latach, bo zapamiętała jego obozowy numer z nieco zniekształconą ósemką.


Z matką Zinaidą Worobiow - odszukaną w Mińsku. Spotkaniu matki z synem towarzyszył tłum dziennikarzy.

Pierwsza rozmowa telefoniczna - ona płakała, on niewiele rozumiał po rosyjsku. Pojechał do Mińska. Na peronie przywitał go tłum dziennikarzy i ...matka. Wtedy to poznał swoje prawdziwe nazwisko - Gienadij Pawłowicz Worobiow. Matka opowiedziała mu, że robiła wszystko, aby zapamiętał choć swoje imię. Czuła, że mogą zostać rozdzieleni w obozie, więc powtarzała je jak mantrę, prosząc, by je zapamiętał. Ona zaś wykuła na pamięć jego obozowy numer: 149850. I tylko dzięki temu, po tylu latach mogli się odnaleźć.

Widzieli się kilkakrotnie. Najbardziej drażliwym tematem w ich rozmowach była kwestia powrotu Eugeniusza do jego pierwszej ojczyzny. Matka tego bardzo pragnęła, on w Szczecinie zapuścił korzenie, miał tu rodzinę ( żona, dwie córki)  i dobrą pracę na uczelni. Ona nie mogła widzieć jak dorastał. Jemu zabrakło uścisku matczynych rąk, kiedy tego najbardziej potrzebował - w dzieciństwie. Żadne z nich nie było temu winne, że rozdzieliła ich wojna i zły los. I tak musiało pozostać.

Zinajda Worobiow zmarła w 1993r.  Radziecki reżyser Siergiej Kołosow w 1974r. nakręcił, w oparciu o losy Eugeniusza Gruszczyńskiego, bardzo wzruszający film - " Zapamiętaj imię swoje".


 

Eugeniusz Gruszczyński, od wielu lat, przyjaźni się ze swoim kolegą z ławy szkolnej - Panem Michałem Kuną , którego wielokrotnie odwiedzał w Siemoni.

Dr inż. Eugeniusz Gruszczyński ze swoim bliskim kolegą z ławy szkolnej - Michałem Kuną w Siemoni ( ok.2005r.)


Zdjęcia udostępnione z prywatnego archiwum Pana Michała Kuny (Siemonia - 2011-2013)

 

Jako uzupełnienie powyższego tekstu przedstawiamy informację zamieszczoną w 33 numerze "Życia na gorąco" z dnia 18.08.2016r. na temat pobytu Ojca Św. w byłym obozie zagłady w Auschwitz. Dr inż. Gruszczyński był jedną z 12 osób – byłych więźniów tego obozu – którzy spotkali się wtedy z papieżem podczas milczącej ceremonii w Miejscu Pamięci.

" Podczas trzeciego dnia pobytu w Polsce (29.07.2016r.) - papież FRANCISZEK odwiedził były niemiecki obóz zagłady w Auschwitz. Przed blokiem 11 przywitał się z dwunastoma byłymi więźniami. Każdą z tych osób mocno uściskał i pobłogosławił. Potem Ojciec Święty postawił  przed Ścianą Straceń zapaloną świecę. Przekazał mu ją jeden z ocalałych więźniów -  Eugeniusz Gruszczyński ze Szczecina. Kiedyś był tylko obozowym numerem: 149850. Mówił, że spotkanie z Ojcem Świętym było dla niego wydarzeniem niezwykłym i ogromną radością. W Auschwitz bowiem stracił wszystko: szczęśliwe dzieciństwo, matkę, dom rodzinny, ojczyznę i własną tożsamość. Tego wszystkiego nigdy już nie odzyskał."


Obecnie dr inż. Eugeniusz Gruszczyński jest wiceprezesem Zachodniopomorskiego Zarządu Wojewódzkiego Związku Kombatantów  RP i Byłych Więźniów Politycznych, w którym od kilku lat aktywnie działa na rzecz pomocy socjalnej, medycznej i prawnej członkom Związku, często w podeszłym już wieku.